Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/017

Ta strona została skorygowana.
Dolski.

A opieki po siostrze Pan nie wspominasz? Pana Karola i Pannę Anielę.

Jenialkiewicz.

O! téj opieki nie liczę... Karola i Anielkę uważam za własne dzieci... A jakie dzieci mój kochany!... Karol złoto, klejnot... trochę długów narobił... (skrobiąc się za ucho) No!... A taż Anielka! dobra, luba, rozsądna, Anioł nie dziewczyna.

Dolski (z zapałem).

Ach prawda, Anioł, Anioł!

Jenialkiewicz.

Hę?

Dolski (spuszczając oczy).

Anioł, powtarzam słowa Wać Pana Dobrodzieja.

Jenialkiewicz (na stronie).

Miałżeby?... Chciałżeby?... Nie, inaczéj rzecz ułożyłem. On dla Matyldy prawdziwy mentor, tego jéj potrzeba... Anielka musi zostać duchem opiekuńczym Leona... Ach do stu!... zapomniałem. (dzwoni) Tyle interesów na głowie. (Bierze z bióra listy zapieczętowane i oddaje w głębi lokajowi, kończąc ciche zlecenia słowem: Galopem. Tymczasem Dolski na przodzie sceny mówił.)

Dolski.

Zdaje się niekontent... przeczułem... układ familijny... a ja miałbym wkradać się... nadużywać gościnności... ja? jego przyjaciel?... Nie... to byłoby zdradą... ale Panna Aniela... tak ładna, tak miła, o la Boga!