Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/050

Ta strona została przepisana.
Matylda.

Dobrze, wiem wszystko... Słuchajże ty mnie teraz, bo tu nad wszystkiém zastanowić się trzeba i rozważyć rozsądnie. — Powiadasz, że Dolski kocha się w tobie. Nie ma nic dziwnego... ale z drugiéj strony jak wytłomaczyć, że przed chwilą stryjaszek, jego przyjaciel a więc i powiernik, częstował mnie mężem... a tym mężem...

Aniela.

Dla Boga! On?

Matylda.

On.

Aniela.

Cóż odpowiedziałaś?

Matylda.

Nie przyjęłam, ale o mnie niech nie będzie mowy; gdybym ginęła z miłości jak georginija po pierwszym mrozie, twoją rywalką nie będę.

Aniela.

Ciebie, ciebie kocha, nie ma wątpienia... jakżeby mógł ciebie nie kochać... ale ze mną postąpił sobie niegodnie... Bawił się i ten Pan Ignacy plótł bez sensu... to prawdziwie niegodziwie...

Matylda.

Powoli, powoli, bądź spokojna, rzecz wyjaśnię i krzywdy nie dam ci zrobić... A teraz na koń!
(Leon wchodzi)

Aniela.

Sama? bez Karola?

Matylda.

Czemu nie? — piękny mentor, co po polach lata.