Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/125

Ta strona została przepisana.
Dolski.

Ach gdzież tam! Pan Jenialkiewicz zastraszył mnie i zmusił prawie abym tych wszystkich Panów, którzy byli u mnie rano, zaprosił na wieczerzę do francuskiéj restauracyi, miał sam przyjść z nimi i naprawić, co jak mówił, popsułem niegrzecznością moją... Stało się... Ach!

Karol.

A ty wyjechałeś?

Dolski.

Obym był wyjechał. Zamówiłem wieczerzę na dziewiątą... O dziewiątéj przychodzę... Cały dzień nic w ustach nie miałem... Czekam, pół do dziesiątéj... dziesiąta, nikogo nie ma... odchodzę od siebie... bo co za igraszka losu, rano przyjaciół za wiele, a wieczór mniej niż za mało.

Aniela.

Przykre położenie.

Karol.

Jeść się chce.

Dolski.

Chodzę i chodzę, pół do jedenastéj... jedenasta... nikogo... w gardle mi sucho.

Karol.

Bardzo wierzę.

Dolski.

Jakieś nerwowe rozdrażnienie porywa mi rękę i zbliża do butelki szampańskiego wina... A ja w całem mojem życiu nigdy kieliszka wina nie wypiłem.

Karol.

No! (z gestem) Nie masz czém się chwalić.