Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/252

Ta strona została przepisana.
Pułkownik.

A ty Mocanie. Kiedy wobec świata
Zalecałeś się, kochałeś dwa lata,
Każdy szanował układy w rodzinie,
Nikt nawet myśleć nie śmiał o Paulinie.
Nareszcie nagle w szaleństwa zawrocie,
Jednym bezwzglednym szyderskim wyrazem,
Rzuciłeś wzgardę ubogiéj sierocie,
I jak pod pręgierz postawiłeś razem,
Przed owym światem, co na twoje słowo,
Nie znając winy, karał ją surowo.

(Zdzisław oparty na poręczy krzesła, łamie ją. — Pan Benet odbierając, półgosem powtarza słowa Zdzisława.)
Pan Benet.

I owszem...

Zdzisław (do Beneta na stronie).

I ja, ja to słuchać muszę.

Pan Benet (podobnież).

Jeśli masz serce.

Pułkownik.

Ha! na moją duszę
Gdyby nie byłeś synem brata,
Byłaby prędko doszła cię odpłata.

Zdzisław.

Stryju — ja milczę.

Pułkownik.

I bardzo rozumnie,
Bo twoje słowa już są niczém u mnie.
Ale niech skończę. — Nie miałem wyboru,
Nie mogąc pomścić obrazy honoru