Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/299

Ta strona została przepisana.
Laura.

Można wiedzieć jaki to projekt?

Karol.

Nie Pani, chciej się nie pytać... Ufaj mi, a jeżeli możesz daj trochę nadziei.

Laura.

Któż komu nadziei wzbronić może.

Karol.

O Lauro, ty nawet nie pojmujesz, jak dobroczynny wpływ wywierasz na duszę moją; kiedy cię poznałem, zobaczyłem świat innym jak go dotąd widziałem — kiedy teraz pozwalasz mieć nadzieję, obudzasz we mnie silną wole. Wszystko przedsięwezmę czego tylko człowiek zdolny, abym pozyskał szczęście z rąk twoich.

Melchior (wchodząc).

Chodź Lorko, confortable, englisch, ciasny i ciemny, ale cóż robić — nie długo tu zabawimy. (do Laury, na stronie) Jakże interes?

Laura (podobnież).

Nie źle.

Melchior.

Żegnam Pana.

(Odchodzi z Laurą.)
Karol (sam).

Projekt moich szkolnych kolegów szalony wprawdzie, ale tonący brzytwy się chwyta. Za taką nagrodę, jaka mnie czeka, gotów jestem wszystkiego próbować nawet niepodobieństwa. Pozwoliła mieć nadzieję. — O jakżem szczęśliwy!