Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VIII.djvu/225

Ta strona została przepisana.

co się piekłem stać może, że umizgi tego łotra śmielszemi kiedyś stać się mogą, a ja ciebie ani słyszeć ani bronić będę mógł.

Klara.

Byłabymżę godną twojéj miłości bez granic, gdybym i z mojéj strony nie czuła w sobie dosyć siły, aby zniweczyć każdy zamiar, któryby się dla mnie mógł stać niebezpiecznym. Na pierwsze słowo zbyt zuchwałe, na wejrzenie nawet trochę śmielsze, wystąpię z tych progów, bądź pewny i spokojny a nie zapominaj słów Dowmunda, że gwałtowności strzedz się trzeba, bo nas gwałtowność zgubić może.

Zuzia (wbiegając).

Jegomość powraca, już na wschodach, prędko, prędko przez okno; gdyby tu Pana zastał, przepadłby nasz cały plan dobrze ułożony.

Marski.

Jutro pomówiemy.

Klara.

Jutro, jutro, tylko ztąd czémprędzéj.

(Marski skacze przez okno).
Zuzia (mówiąc do niego przez okno).

Filip tam czeka, powie Panu co masz zrobić. (do Klary) Dowmund powiedział: z tym warjatem nie ma rady, róbcie zatém jakeście ułożyli a ja wam pomogę w potrzebie.

(Klara siada przy stoliku, Zuzia zajęta niby sprzątaniem, rozpowiada jéj coś do ucha prędko i gorliwie — Klara śmieje się potakując głową; ta cicha rozmowa jest w czasie następującéj mowy Kokoszkiewicza.)