Morda, piersi sfarbowane
A boki wypchane.
Już i z południa — odpocząć wypada
Ale zaledwie ściąga się gromada,
Ten i ów oprze strzelbę w dębczakach na boku,
Torbę na piersi przesunie
I jak kłoda na wznak runie.
Ten trąbką wody zaczerpnie z potoka
Tamten po torbie flaszki, ów przekąski szuka,
Ten zaś fajką wydmuchnie, sięga do kapczuka,
Ledwie ten i ów zagada;
Cicho!.... Zagraj lisa goni....
Głosu daje gęsto, żywo;
Jakby siekała chrapliwo
Piskla piszczy, Fagot do niéj
Łączy swój bas jak z pod ziemi
I nasz Jacek tuż za niemi.
Czapka w torbie, harap w dłoni
Jak nie krzyknie: „Haszcze ha!
Daléj po nim! Ha, ha, ha!“
Psy się kupią, rzną jak w garnku
Aż las chodzi. — A na karku,
A na karku bez ustanku;
O, mój lisie, mój kochanku
Na nie dobre się zakrawa,
Coś kuśnierzem trąci sprawa,
Ale... myśl szczęśliwa
Nagle mu przybywa
Wymknąć się w pole
Czyste jamy tam w padole!
Ależ ledwie z miedzy czwartéj
Obces w oczy pędzą charty.
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/024
Ta strona została uwierzytelniona.