Wtém jakiś młodzik na fijołku siada
I tak powiada:
Nie wierzcie temu, co on wam tu prawi,
Ja powiem, czemu latać go nie bawi.
Oto przed kilku chwilami,
Kiedy do znoju swawolił z kwiatami,
Nadszedł starzec, który srodze
Ścina kosą, co mu w drodze,
Co ciągle idzie, nigdy nie spoczywa w trudzie,
Ten to sam, co go Czasem nazywają ludzie.
Nadszedł, a wszystko wkoło ostrém tnąc żelazem.
Podciął i braciszkowi skrzydełka zarazem;
Dlatego stałość chwali, jedną lubi różę,
Bo sam już latać nie może. —
Nie jest tu moją myślą, młode piękne panie,
Często zbyt płoche pochwalać latanie,
Ale słuchając niejednéj matrony
Trzeba przyznać z drugiéj strony,
Że i to motyl, ale... motyl obarczony.
„Nie tak to diabeł straszny, jak malują ludzie,
„Stary rak do rodziny rzekł w kuchennéj budzie,
„Wprawdzie znów naszych w torbę chwycono podrywką,
„Lecz zaraz nakarmiono grysem i pokrzywką;
„Wprawdzie raki już nadal cofać się nie mogą,
„Ha! cóż robić! duch czasu — naprzód nową drogą.