Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/237

Ta strona została skorygowana.

„Można służyć szampanem? zapytał go hrabia — Dobrze“, odpowiedział i wziął w rękę podany próżny kieliszek; ale butelka, jakby zaklętego progu, nigdy przejść nie mogła; ledwie otwarta, konała w zgrai otaczającéj krzesła i grzecznie z damami rozmawiającéj młodzieży. Chodził długo z kieliszkiem ścigając butelkę w jéj licznych zjawieniach i nurkach jak łyskę na jeziorze; gdy przecie Alfred — bodajto przyjaciel! — pamiętny o nim; wziął go za rękę i poszedł aż do ostatniego pokoju, gdzie zastali z winem czekającego kamerdynera — znalazł się na skinienie Alfreda i Rędałowicz z jednym i drugim półmiskiem, tak, że w dwójkę zjedli co chcieli i skończyli butelkę.
Hałas, tartas, od stołu wstają — walc huczno zabrzmiał — Z drogi! mężowie tańcują — pary się cisną, mijają — i Astolf położywszy kapelusz i wciągnąwszy rękawiczki ruszył z Atanazją; prędzéj wprawdzie niż się spodziewał, bo został pchnięty jakąś nieszczęśliwą parą, którą jak bąk puszczony ręką studenta, wpadła bez taktu między rozpierzchnięte widze. Tak to zwykle bywa po dobréj wieczerzy. Astolf wkrótce zmęczony, ukłonił się, dobył swój kapelusz z pod pani Gołębiowskiéj i prostując kształt nadwerężony, zaczął o reformie parlamentu angielskiego długą z hrabią rozprawę.
Już przerzedzone pokoje — świece przy schyłku — coraz fałszywsze zadęcia waltornistów, nareszcie i pącz gorący, wszystko oznajmia bliski koniec balu — już Astolf prostując zawsze zgnieciony kapelusz zbliżył się do Amalji. — Ale gospodarz coś szepnął — Kaczkowski zrozumiał — basetlista się