Radzę i poradziłem... niestety na wieki,
Bo uchodząc za kordon od wściekłéj opieki,
Zanurzyłem się w owe niezgłębione morze,
Gdzie nikt na zbytnią grzeczność skarżyć się nie może.
Padam do nóg — dziękuję za wiejskie rozkosze!
Próbowałem, mam dosyć, sprzedam za trzy grosze...
Jakby sikorkę na lep złapano nieuka,
Jak sikorkę, mój Panie, ale na raz sztuka.
Kto mnie jeszcze gdzie na wsi kiedybądź zobaczy,
Niech od gminy do gminy odstawić mnie raczy.
Wielkie głupstwo zrobiłem, muszę wyznać z płaczem.
Chciałem z miejskiego zgiełku wymknąć się cichaczem.
Ja kochałem współbraci... kocham bardzo ludzi,
Ale ludzi spokojnych,... niepokój mnie trudzi....
Ba, nawet straszy!... A owe ludu zbiegowiska,
Wszystko to diabła warte, serce tylko ściska.
Nie żądam, żeby wszyscy ludzie rozum mieli
Lecz, że nie wszyscy mają, niechżeby wiedzieli!...
A Ratusz!... Ratusz!.. Boże! Ten mi przyszłość zburzył,
Ten mnie najsilniéj z jamy jak lisa wykurzył;
Kazał mi referować nie o cukrze, kawie,
Ale o jakiéjś głupiéj statutowéj sprawie.
Nigdym nie mógł z kopyta i dwóch słów połączyć,
A żem nie mógł zaczynać nie mogłem i kończyć.
Mój handel mnie nie cieszył, miasto mi obrzydło,
Referat stał co nocy jak groźne straszydło.