Don Juan francuz, figlarz pospolity,
Co drwi z kamiennéj mary, pjany, syty,
I tylko wszędzie szukający wina,
Co nad swym ojcem przewodzić zaczyna,
Co szydzi z Boga, hulanką przeżyty, —
Ten ledwie w cząstce typ nasz przypomina.
Ale jest inny, piękny, poetyczny,
Bujał on niegdyś nad Mozarta snami,
A w cudnym blasku nocy fantastycznéj
Hoffman go widział, jak szedł w takt muzyczny,
Choć odwzorować go nie mógł dźwiękami,
Szekspir by znalazł go dziś między nami.
Dwudziestolatek na łączce spoczywa,
Jak geniusz piękny, jak miłość marzący,
Jego kochankę w zachwycie sen wzywa,
Jego serduszko — gałąź ledwie żywa,
Szczep, co upada z drzewa życia drżący,
Cierpieć i kochać, jak Chrystus, pragnący.
Oto go widzisz: w kobiecych łzach tonie,
Tu na przyrody, jak on pięknéj, łonie;
Świat pieści w sercu, i słaby, pomocy,
Podpory żąda, jak bluszcz w listków zgonie
I jak eolska arfa, wśród niemocy,
Kładzie swą duszę na usteczkach Nocy.