Strona:PL Alfred de Musset - Poezye (tłum. Londyński).pdf/142

Ta strona została przepisana.

Raz wieczorem, przy sobie siedzieliśmy sami;[1]
Ona, zwiesiwszy główkę, białemi rączkami,
Płynęła po klawiszach, pełna rozmarzenia.
Był to jakby szept cichy, jakby słabe tchnienia
Zefirka, co trzepocąc zdala skrzydełkami,
Obawia się, by ptasząt nie przerwać uśpienia.
Melancholijnych nocy półciepłe rozkosze
Z kielicha kwiatów do nas wschodziły potrosze.
W parku cienisty kasztan i obok dąb stary
Kołysały powoli spłakane konary.
I tak w noc zasłuchani, wiosny cudne wonie
Piliśmy, przy otwartym zasiadłszy balkonie.
Wiatry ponad pustemi zmilkły równinami.
Mieliśmy lat piętnaście, marzący i sami.
Patrzyłem się na Łucyę. Była blada, biała...
Nigdy piękniejsze chyba nie odbiły oczy
Nieba czystych lazurów i głębi przezroczéj.
Kochałem ją, jéj piękność zmysły odbierała.
Kochałem, lecz jak siostrę tylko, bez wątpienia,
Taka czystość i taki wstyd ją opromienia.
Milczymy długo. Zlekka dotykam jéj ręki,
A patrząc na jéj czoło smutne, roztęsknione,
Czuję, jak jest potężną władza tajemnicza,
Co może w jednéj chwili ukrócić nam męki,
I dać spokój, i szczęście nam dać upragnione,
A które tkwi w młodości serca i oblicza.
Nagle księżyc wypłynął na niebios toń gładką
I pokrył ją dokoła długą, srebrną siatką.
Łucya cudny swój obraz w oczach mych ujrzała,
Uśmiechnęła się bosko i... i zaśpiewała.
....................
....................

  1. Niektóre ustępy w téj elegii są powtórzone z fragmentu p. t. „Wierzba.”