O druhy! Na méj mogile,
Gdy życia zakończę chwile,
Posadźcie wierzbę płaczącą.
Lubię jéj słodycz marzącą,
I tam, gdzie zasnę na wieki,
Jéj listków cień będzie lekki.
1835 r.
I na łzy, i na straszne czekałem cierpienie,
Gdym się wreszcie poważył stanąć tu przy tobie,
O ty święty, nieznany i najdroższy grobie,
Coś na wieki pochłonął wspomnienie!
Czemuż, o przyjaciele, czemuż was trwożyły
Te chwile samotności wśród téj ciszy błogiéj,
Kiedy mnie nałóg stary, tak słodki i miły,
Po dawnemu prowadził w te progi?
Otóż te same wzgórza, te trawy pachnące,
Otóż ślady srebrzyste na téj nieméj ziemi,
I ścieżki, przepełnione szepty miłosnemi,
Gdzie jéj ramię pieściło mnie drżące.
Otóż te same jodły o ciemnéj zieleni,
Otóż wąwóz głęboki, nierówny a kręty,
I dzicy przyjaciele, co rycząc w przestrzeni,
Wtórowali miłości téj świętéj.
Otóż te same krzewy, gdzie ma młodość cała,
Jak rój ptasząt, ze śpiewem krążyła w zachwycie.