Strona:PL Alfred de Musset - Poezye (tłum. Londyński).pdf/146

Ta strona została przepisana.

Ale pełen litości, gdy zwiędną nam kwiaty,
Nigdy po nich nie stąpasz zuchwale!

Za tę dobroć uwielbiam cię, pocieszycielu!
Czyliż mogłem przypuszczać, że cierpienia tyle
Taka rana obudzi, i że słodkie chwile
Z blizną spędzę u marzeń mych celu?

Nie dla mnie są czcze słowa z podłych myśli zgrają, —
To bólów pospolitych zwyczajna pokrywa:
Na dawne ją miłostki ci tylko rzucają,
Którym obcą jest miłość prawdziwa!

Dante! Dlaczegóż wyrzekł, że nic tak nie boli,
Jak wspomnienie o szczęściu w katuszach niedoli?
Jaki smutek ci natchnął takie gorzkie słowo,
Te obelgę nieszczęścia surową?

Czyliż jest mniejszą prawdą, że światło istnieje,
Mamyż o niém zapomnieć, gdy już noc nadchodzi?
O wiecznie smutna duszo, czyż w tobie się rodzi
Takie zdanie, co tłumi nadzieję?

Nie! Na ten czysty ogień z promieńmi jasnemi,
Nie z serca ci wybiegła ta klątwa chełpliwa:
Wspomnienie dni radosnych milszém nieraz bywa
I prawdziwszém, niż szczęście na ziemi.

Jakto? Więc biedakowi, co iskrę znajduje
W tym płonącym popiele, gdzie śpią jego żale,
Co przy tym świętym ogniu tak stoi wytrwale,
Co go wzrokiem nawskroś obejmuje;

W chwili, gdy jego dusza w téj przeszłości tonie,
Gdy, płacząc, nad strzaskaném marzyć chce zwierciadłem,