I na tych wszystkich szczątkach łącząc białe dłonie,
Oszołomieni błyskiem chwilowych rozkoszy,
Sądzili, że ten obłęd w miłości osłonie
Z przed ich oczu okrutną śmierć spłoszy.
Szaleni! mówi mędrzec; poeta: szczęśliwi!
O jak się smutna miłość lęgnie w duszy twojéj,
Jeśli serce dla byle gromu trwogę żywi,
Jeśli byle wiaterku się boi!
Widziałem, jak pod słońcem nietylko padały
Liście w lasach lub w morzu bryzgi piany białéj;
Nietylko wiatr porywał róż wonie przedwcześnie,
Czy téż ptasząt świergoty i pieśnie;
Widziałem obraz, większą grozą nasycony,
Niźli zwłoki Julietty w głębi jéj mogiły.
Straszniejszy, niż Romea ów toast nad siły,
Ku aniołom ciemności wzniesiony.
Widziałem mą jedyną kochankę na ziemi,
Gdy ją także do grobu bialutką złożono.
Był to przecie grób żywy pod śmierci osłoną,
Pamiątkami przejęty żywemi.
Tą miłością nieszczęsną, co w nocy głębokiéj
Takeśmy w naszych sercach czule wypieścili.
O tak! Więcéj niż życie, niźli świat szeroki,
Znikło dla mnie na zawsze w téj chwili!
Piękna, młoda, piękniejszą stokroć się zdawała,
I zda się ten sam urok w cudnych oczach miała.
Usta się rozchylały; był tam uśmiech sztywny
I głos także, lecz głos jakiś dziwny.