Strona:PL Alfred de Musset - Poezye (tłum. Londyński).pdf/57

Ta strona została przepisana.

Za wodami horyzont widnieje zdaleka;
Tam-to biedaczka sięga rozpaczliwym wzrokiem.
„Jakto, nic?“ — szepce: „czemuż, ach czemuż tak zwleka?”
A śmierć zbliża się do niéj wolnym, równym krokiem.
Wtém niebo, ziemia, wszystko dokoła się mroczy,
Samotna wód latarnia, jak człowiek pijany,
Zatacza się i pada. Na Chrystusa rany!
Miałażby już na wieki zamknąć swoje oczy?

W téj chwili krata brzękła. Ciszéj! Czy słyszycie?
Ktoś biegnie. Jakiś młodzian w klasztornym habicie...
Wszyscy się rozstępują. On śpiesznemi kroki
Przybliża się do tłumu, wśród ciszy głębokiéj.

„Gdzież jest, gdzie nowicyuszka?” — sióstr drżących zapyta.
Spostrzegł ją w głębi celi. Za rękę ją chwyta,
I głosem, w którym brzmiało jakby rozkazanie, —
„Żorżetto — rzekł — Żorżetto, słyszysz mnie, kochanie?”
Co mówiąc, po nad chorą habit swój rozrzuca,
A wtedy ona z trudem powieki otwiera.
Poznałaż go? Jéj oko jakby mrok zakłóca,
To spojrzenie obłędu, tak, to pustka szczera!
On wątpi, nagle straszna przejmuje go trwoga:
„Zapóźno — jękł — zapóźno! Idźcie ztąd, na Boga!”

Słońce już zapadało. Rysy konającéj
Stopniowo zamierały wśród jasności drżącéj,
Przy jéj łożu krucyfiks wala się na stronie, —
Przed chwilą go jéj słabe wypuściły dłonie.
Już wszyscy się w klasztorze w ciszy pogrążyli,
W ciszy głuchéj, ponuréj. Od chwili do chwili
Zakłóca ją chrapliwe, ostatnie jęczenie.
Z czołem groźnie zmarszczoném, stał nieporuszenie
Nieznajomy przy choréj i w nią się wpatrywał;
Wzrok jego czasem błagał, czasem rozkazywał.