Strona:PL Alfred de Musset - Poezye (tłum. Londyński).pdf/63

Ta strona została przepisana.

Grecyo! o matko sztuki, bożków ziemio żyzna,
Moich żądz bezrozumnych tyś wieczna ojczyzna.
Jam zrodzon dla tych czasów, gdy twoje ogrody
Wonnem kwieciem wieńczyły Helespontu wody;
Jam jest dziecięciem twoich zamierzchłych stuleci,
A duch mój, jako pszczoła, pod portyki leci.
Mowa twojego ludu, Grecyo, może skona,
I może zapomnimy gór twoich imiona;
Lecz, kopiąc twoją ziemię w głębi wioski płowéj,
Wzrok nasz spostrzega nagle posąg marmurowy:
To Venus, lub bóg jaki twych puszcz w poniewierce!...
Język, którym mówiło Fidyasza serce,
Musi znaleźć do życia zawsze dosyć siły,
Skoro się nim kamienie mówić nauczyły.
A ty, stara Italio! gdzież te lube chwile,
Gdy Rzym arcydzieł sztuki nagromadził tyle?
Gdzież są te wolne duchy, gdzie przyjazne bogi?
Gdzież czas, w którym malarze, idąc przez ulice,
By ozdabiać pałace, pomniki, świątynie,
Szli — mistrze wśród śmiertelnych — w tryumfie bez trwogi,
A wszystko na ich słowo w cuda się zmieniało?
Wenecyę i Lombardyę Rzym zaćmił swą chwałą!
Dzisiaj niema dla sztuki tak szczęśliwych czasów.
Tam to i Michał Anioł, słaby z niewywczasów,
Blady, w gronie umarłych, ze skaplerzem w dłoni,
Wśród téj ludzkiéj nicości iskrę życia goni,
I podnosi niekiedy swą znużoną głowę,
Aby rzucić zawiści wejrzenia surowe
Na te pałace Rzymu, gdzie u stóp ołtarza
Rafael swych rywali szyderstwem uraża.
Tam Corregio, ta postać skromna i uboga;
On pracuje dla serca, reszta w rękach Boga!
Tam Giorgione czaruje Tycyana młodego
Widokiem z toni morskiéj nieba weneckiego.
Bartolomeusz smutny, do ziemi przybity,