Strona:PL Alfred de Musset - Poezye (tłum. Londyński).pdf/67

Ta strona została przepisana.

Krew i złoto.
Niestety! klamka, już zapadła.
Dziś, Maryetto, samotna, milcząca, wybladła,
Spoglądasz na te zmarszczki, odbite wśród wody,
I próżno szukasz śladów swéj pysznéj urody.
Biegnijże sobie teraz na publiczne place,
Swych dawnych wielbicieli za poły szarp, biedna!
Ci, co dla ciebie ongi stawiali pałace,
Wyślą swych famulusów spytać: coś za jedna? —
Już lekarz się oddala, wzruszając ramiony:
— Sztuka tu nie pomoże, — mówi zasmucony;
Zaś klecha — ten jest tylko w dwóch rolach w porządku:
Wobec kryminalisty i przy niewiniątku.
To téż, widząc kobiety śmiertelną niedolę,
Sam nie wie, co ma głosić: żal, czy potępienie?
I z ust drżących powtarza obie swoje role.
Maryo! Cudna istoto! Przepyszne stworzenie!
Tyś, jak niebaczny łowiec, którego bogowie
Psom rzucili na pastwę w zagniewaném słowie.

Wśród cytryn rozkwiniętych, w skupieniu głębokiém,
Tę trawiącą truciznę koi nieszczęśliwa,
I, jak u Magdaleny, po jéj piersi spływa
Potok włosów, zmieszany razem z łez potokiem.

Jest że znawcą kobiety ten, co się upiera,
Że gdy ona się śmieje, to nie dość jest szczera,
Bo we łzach i na łkaniu strawiła noc całą?
Ach! gdybyż prawdą było, że żywe oczęta
I te zdania figlarne, ta twarz uśmiechnięta, —
Gdybyż to wszystko gorzkie łzy pokrywać miało!...
Jeśli prawda, że aktor ma rozdartą duszę.
Chociaż maska mu płonie w barwach wesołości;
Cóż wtedy, gdy na licu łza rozpaczy gości,
I gdy nawet z za maski widnieją katusze?