Strona:PL Alfred de Musset - Poezye (tłum. Londyński).pdf/77

Ta strona została przepisana.

Lub téż, jak komentator, wiersz stokroć obracać. —
Małoż to rąk specyalnych w napisaném grzebie?
One nic nie pominą, źdźbło nawet dostrzegą,
Jak ten pastuch, gdy czyści brysia parszywego.
Ale sądzić, że jabłka Hesperyd się zrywa,
A to zwyczajną rzepę każą pieścić losy!
Widzisz więc, przyjacielu, z czém autor przybywa
Do swoich dzieciobójców, z czém biegnie na stosy.
Rymotwórcy, mój drogi, to jak kochankowie:
Póki nic nie napiszą, myśl pieszczą w swéj głowie,
Myśl, cenioną, jak piękność, nim się ją posiędzie.
Śledzą ją, podziwiają, w bóstw stawiają rzędzie,
A kiedy jéj ognistéj dodadzą podniety,
Ona jak Salamandra skacze w różne strony.
Słówko do niej, to liścik czule zakreślony.
Karmi się ją; któż lepiéj to umie, jak nie ty?
(Mógłbyś nawet księżniczkę ufetować śmiało.)
Ale gdy się już podda, bądź zdrów, urok znika,
Czuć, że śmierć tę jaskółkę w więzieniu dotyka.
Gdybyż z tego przynajmniéj choć coś ocalało!
Opadły listki róży, drażniąc powonienie!
Tak najsmutniejsza miłość zostawia wspomnienie...
Kiedy młoda dziewczyna, pyłem zakurzona,
Nad wodnemi liliami obmyła ramiona,
Wtedy, z dłońmi na piersiach, staje po nad strugą
I w swe płaczące włosy wpatruje się długo.
Wychodzi, lecz jak kamień z Borghezy ponętna,
I niby sztylet perski rubinami błyska;
A matka, gdy swą piękną córeczkę uściska,
Pewnie sercem odczuwa jéj świeżej krwi tętna.
Lecz poeta, niestety, gdy czerpie ze zdroju,
To jak ten, co poluje ukradkiem na łące:
Pić chciałby z własnych dłoni, pełen niepokoju,
Ale schną mu zbyt szybko dłonie gorejące.
Przyznam, że mnie nie straszy bynajmniéj krytyka,