Tłum przeszedł, — w lot żebraczka ociera z łez oczy,
Na zieloną murawę bieży rozpląsana,
Strąci z lipy gałązkę, za motylem skoczy,
To oskubie stokrotkę co rozkwitła z rana.
Zaśpiewa po przestrzeni, wiatr piosenkę niesie.
Z bladych ustek, za zwrotką płynie nowa zwrotka,
Rzuca dźwięki ku niebu, jak w cienistym lesie
Na gałązce kaliny ptaszyna szczebiotka.
Wpływ tajemny bezwiednie porywa jej ducha,
Woń kwiatów ją odurza, pieści słonko złote;
Upojona radością czuje, patrzy, słucha,
Dziwny czar wskroś przeniknął jej całą istotę.
W piersi dziecka, jak łatwo kona jęk żałosny,
Bawi ją listek trawki, nęci błękit nieba,
Ach! łez ileż osuszy słodkie tchnienie wiosny,
Jak mało ubogiemu do uśmiechu trzeba.
Ja zdaleka, badawczym ścigałem ją wzrokiem,
Biegła po miękkiej darni jak wicher w rozpędzie;
Życie bucha z jej łona wezbranym potokiem,
Szalej biedna dziewczyno! nie długo tak będzie!
Nagle staje... przed chwilą leciuchna jak pióro,
Wlecze się ku przechodniom chwiejąca, pół żywa;
Pogodny wyraz twarzy nastraja ponuro:
„Wesprzyj, — woła piskliwie — duszo litościwa!“