Strona:PL Ave Maria 012.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zapomniał, że dziś rano jeszcze przysięgał sobie postępować przezornie, czekać choćby miesiące.
Odchrząknął, poprawił srebrnego pasa na kaftanie, położył poufale rękę na ramieniu rycerza Konrada i rzekł, zacinając się trochę, bo mu język odmawiał posłuszeństwa:
— Wuju... coś wam rzekę...
— Pewnikiem „dobranoc”? — z łagodną ironią odparł starzec, patrząc w jego nieprzytomne oczy.
— Dobranoc potem; teraz co inszego.
— Ino krótko, bom senny.
— W to mi graj... krótko: dajcie mi Hildegardę.
— Co znowu?
— Co? Żonę mi pora brać, a wasza dziewka jak łania... chętnie ją pojmę.
Obruszył się rycerz na takie gadanie; ale pijanemu wiele trzeba wybaczyć, odpowiedział więc spokojnie:
— Idź spać, jutro pogadamy.
— Nie chcę jutro, chcę dziś. Przyrzeknijcie mi natychmiast!
— Nic nie przyrzekam; pijanyś jest; wyśpisz się, odpowiedź dam jutro.
Oczy Heriberta błysnęły czerwono, jak u wilka.
— No... pókim dobry... dajesz dziewkę, alboli nie?
— Dla zbója córki nie mam! — krzyknął Konrad, tracąc cierpliwość. — Idź spać, powiadam; sam nie wiesz, co język plecie.
To mówiąc, zwrócił się ku izbie... W tej chwili pięść twarda jak żelazo uderzyła go z całą siłą w skroń. Zachwiał się i runął na ceglaną podłogę.
— Ubiłem go, czy ino tak straszy? — mruknął Heribert, napół otrzeźwiony.
Wziął kaganek ze stołu i oświetlił twarz Konrada.
— Nie rusza się... oczy zawarte...
Przyłożył ucho do piersi.
— Nie kołata nic... ucichło... Djabli go wiedzieli, że taki marny. Starego ino palcem