Strona:PL Ave Maria 015.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Heribert uśmiechnął się.
— Kruszyna... jak się to boi... — pomyślał — nie umie uciekać, a tamte niecnoty odbiegły ją samiutką... Cisnę jej srebrnika, niech się raduje.
Rozwinął kieskę, wiszącą u pasa, dobył z niej mały pieniądz i rzucił dziecku pod nogi. Nie zrozumiało pańskiej łaski, dostrzegło tylko machnięcie ręki i padło buzią do ziemi, bezsilne z przerażenia. Zdrętwiałe rączki puściły jabłuszko, jabłuszko stoczyło się do wody.
Powieki rycerza drgnęły... uczucie litości musnęło jego serce na jedno okamgnienie. Zeskoczył z konia, sam nie wiedział, jak się to stało. Pochylił się nad wodą mętną u brzegu, a zanurzywszy w niej rękę, przeciągał palcami w prawo i w lewo; namacał jabłko i wydobył je całe zamulone. Bez namysłu otarł je do sucha połą swej drogocennej jaki.
— Maluśka, nie strachaj się... — przykląkł na jedno kolano i dźwignął dziewczynkę pod paszki. — Nie strachaj się, nic ci złego nie zrobię... Patrz, jabłuszko z wody wydostałem, i grosik ładny ci podaruję; widzisz, jaki świecący? Matusia kupią ci zań koraliki na jarmarku, albo wstążeczkę czerwoną. Nie boisz się pana, prawda?
Dziewczynka zaprzeczyła główką, podniosła znowu oczy na wspaniałego rycerza, ale już bez lęku, z ufnością... drobną rączyną objęła go za szyję i podsunęła liczko pod jego usta.
— Dziwy... dziwy... czary wierutne... — szeptali dworzanie. — Nasz pan srogi, okrutny, dziecko całuje...
Płomień wstydu oblał mu czoło. Wskoczył na koń i krzyknął ze złością:
— Precz mi z oczu! Obstąpiliście mię, niczem błazny... Precz, mówię! Jechać ku Assmannshausen... czekać na mnie u przewozu... ani kroku dalej!
Najbliższego zaciął biczem po twarzy; ruszyli z kopyta.
Słońce wznosiło się coraz wyżej i przypiekało jak przed burzą. Jeździec puścił wo-