Strona:PL Bolesław Leśmian-Łąka 169.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

A w zwierciedle sadzawki aż do dna odbita
Jaśniała, przeciw niebu w fali wniebowzbita,
I szepnął król do siebie: „Tu niechaj rozkwita!”

A po nocy, gdy księżyc jarami się bieli,
I gdy wszystko posnęło i wszyscy posnęli,
Ona wyszła podwójnie: z ziemi i z topieli.

I biegła, pątnikując, po schodów marmurze
W głąb nieznanych pałaców — ku górze, ku górze,
Czyniąc kroki płochliwe, zwiewne i nieduże.

Do królewskiej komnaty chciała się przedostać
I wniosła do jej wnętrza niebyłą tam postać,
A własnemu wzruszeniu nie mogła już sprostać.

Ponad królem uśpionym tak długo — nie długo
Szumiała, aby senną uczcić go posługą,
I w pierś jego zieleni wlewała się strugą.

Król się zbudził i spojrzał w pośpiesznej zadumie,
I zgadnął, że go kocha, po szumie — po szumie,
I uląkł się miłości, że jej nie zrozumie.

I rzekł smutny: „Bacz na to, że kochasz daremnie,
„W słońce tobie poglądać, nie we mnie — nie we mnie!
„Jakimż darem twe dary, wierzbo, odwzajemnię?

„Chcesz połowę królestwa, czy skarbu połowę?
„Chcesz, bym ciebie na kwiatów pasował królowę?
„Otom stał się ubogi i w miłość i w mowę.”