Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.

wej ręki po klapie surduta. Potem, skierowawszy łagodne oczy na nerwową twarz pani Latter, rzekł:
— To chyba nie po dziesięć złotych godzina?
— Po rublu — odpowiedziała przełożona.
Do poczekalni ktoś energicznie zadzwonił i wszedł z szelestem.
— Zdaje mi się, że mój poprzednik brał po dwa ruble za godzinę?
— Dziś nie jesteśmy w stanie płacić za te przedmioty więcej niż rubla... Zresztą mamy trzech kandydatów — rzekła pani Latter, patrząc na drzwi.
— To dobrze — odparł gość, zawsze z równym spokojem. — Możeby jednak wzamian moja siostrzeniczka...
— Pomówimy o tem jutro, jeżeli pan łaskaw — przerwała z ukłonem.
Gość, nie zdradzając zdziwienia, chwilę postał, zebrał rozpierzchniętą myśl i kiwnąwszy głową, opuścił gabinet. Idąc, podnosił kolana równie wysoko jak pierwej i nie wyjmował palca z poza klapy surduta.
„Skończony safanduła!“ pomyślała pani Latter.
Lokaj otworzył drzwi, przez które z poczekalni wtoczyła się nieduża, ale tęga i rumiana dama, w jedwabnej sukni, orzechowego koloru. Zdawało się, że rozpuszczona jej szata napełnia szelestem cały pokój i że reszta dziennego światła ucieka przed blaskami jej dewizek, pierścieni, branzolet, tudzież świecideł, połyskujących na rozmaitych punktach głowy.
Pani Latter, przywitawszy ją, podprowadziła do skórzanej kanapy, na której dama usiadła w taki sposób, jakby zamiast usiąść, skróciła swój nieduży wzrost i jeszcze bardziej rozpuściła suknię. Gdy służący zapalił parę lamp gazowych, można było przypuścić, że dama w pulchnych rękach z trudem utrzymuje cały potop jedwabnej materji, która może zatopić gabinet.
— Odprowadziłam na górę moje panienki — zaczęła