Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.

ter. — Konna jazda i malarstwo?... to przecież rzeczy stare, jak świat. Walka z życiem?... ależ, mój Boże, od ilu lat ja walczę z życiem... Więc niezależność od mężczyzny?... Ach, gdyby one wiedziały, od jakiego ja się uwolniłam!... To, co one mówią, ja robię, albo zrobiłam oddawna i pomimo to, ja ich nie rozumiem, a one uważają mnie za przeszkodę. To samo, co ja, robi tysiące kobiet w każdem pokoleniu: przecież nawet były takie, które chodziły na wojnę! Więc dlaczego te rzeczy dziś ogłaszają się jako wynalazek, w dodatku zrobiony przez pannę Howard, która dużo mówi, ale nie zrobiła nic pozytywnego? Jest dobrą nauczycielką i tyle...“
— Czy nie przeszkadzam?... — odezwał się za nią słodki głos.
Pani Latter drgnęła.
— Ach, Madzia!... — rzekła — dobrze, żeś przyszła.
Panienka, zwana Madzią, a przez uczenice panną Magdaleną, weszła do gabinetu w wesołym nastroju ducha. Widać to było w jej figlarnych oczach, śmiejącej się twarzy, w całej zresztą postaci, która wyglądała tak, jakgdyby z panną Madzią dopiero co tańczyły jej uczenice i jeszcze wycałowały ją na zakończenie.
Lecz spojrzawszy na panią Latter, Madzia odczuła, że wesołość w tem miejscu nie jest właściwą. Zdawało się jej, że przełożona ma zmartwienie, albo że się bardzo gniewa. Za co i na kogo?... Może na nią, za to, że przed chwilą tańczyła z czwartoklasistkami, ona, dama klasowa!
— Chcę, Madziu, dać ci robotę. Wyręczysz mnie?... — rzekła pani Latter, siadając przed biurkiem.
— Czy pani może się o to pytać? — odpowiedziała Madzia.
I zarumieniła się, przyszło jej bowiem na myśl, że taka odpowiedź może wydać się pani Latter zuchwałą.
Usiadła na brzegu kanapy i pochyliwszy głowę, przypatrywała się z pod oka przełożonej, chcąc odgadnąć, co jej do-