— Ach, pani, pani... — szlochała Madzia.
— Całe szczęście, że ani tych pieniędzy nie masz w ręku, ani nie masz prawa rozporządzać niemi. Gdybyś była tak majętna, jak Ada... ha!... — rzekła, jakby do siebie, pani Latter.
Twarz Madzi znowu ożywiła się i oczy jej błysnęły radością.
— No, ale dość tego, moje dziecko. Idź na górę przez mój pokój sypialny, umyj buziaka i zabierz się do listów. Tylko nie popisz jakich awantur, roztrzepańcze — zakończyła pani Latter.
Zawstydzona panienka zabrała papier i wyszła do sypialni, po drodze wylewając resztę łez. Było jej strasznie smutno i z tego powodu, że tak nagle dowiedziała się o pieniężnych kłopotach swojej przełożonej, i z tej racji, że samą siebie posądzała o spełnienie tysiącznych niedorzeczności.
„Co ja naplotłam, co ja nagadałam głupstw! Nie, na całym świecie niema głupszego ode mnie stworzenia“ — myślała, szlochając.
Pani Latter patrzyła za nią. W jej wyobraźni mimowolnie zarysowały się, jedna obok drugiej, dwie fizjognomje: ruchliwa twarz Madzi, na której co chwilę płonęło inne uczucie, i — posągowo piękne oblicze jej córki Heleny. Tamta współczuła wszystkiemu i wszystkim, ta była wiecznie spokojna.
„Bardzo dobre dziecko, ale Helenka ma więcej godności. Ona tak nie zapala się“ — myślała pani Latter z dumą.
A tymczasem Madzia, zanim usiadła do pisania listów, odmówiła pacierz, ażeby jej Bóg pozwolił, choćby ofiarą własnego życia, dopomóc pani Latter. Potem przypomniała sobie wiele innych osób, również mających kłopoty: chorą Zosię, okradzionego stróża, pewną uczenicę z piątej klasy, która kochała się bez nadziei w panu Kazimierzu Norskim, i — znowu uczuła potrzebę ofiarowania się i dla tych nieszczęśliwych.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/038
Ta strona została uwierzytelniona.