Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

— Doskonale!... wygraliśmy!... Teraz możemy pogadać o interesach.
— O interesach?... — powtórzyła zdziwiona.
— Tak. Proszę o kilka minut cierpliwości... Akcje cukrowni, pojmuje pani, moje akcje można przecie zastawić, ponieważ (jak powiedziałem) pani stanowi doskonałą hipotekę... Pani i panna Helena... Taki Mielnicki jest człowiekiem majętnym, a taki Solski... O nim niema co mówić.
— Proszę nie wspominać tych nazwisk.
— Hum!... A jednak wolałbym o nich usłyszeć od samej pani... Pani potrzebuje czterech tysięcy rubli do połowy lipca, rozumiem to i mogę zastawić moje akcje... Ale muszę mieć pewność poza obrębem pensji...
— Dlaczego? — zdziwiła się pani Latter.
— Mój Boże, dlatego, że pensja, z powodu różnych okoliczności, jakie się w niej wydarzyły, prawie nic nie jest warta. Wybaczy pani szczerość?... Czysty dochód z pensji już w zeszłym roku zmniejszył się, a dziś zapewne spadł do zera. Tymczasem pan Kazimierz ciągle potrzebuje pieniędzy, zwyczajnie jak młody człowiek... Przed chwilą jednak poznałem, że z synem da sobie pani radę, co jest rzeczą bardzo ważną... No, ale choćby pan Kazimierz wziął się do jakiego zajęcia, czy też w inny sposób miał był zabezpieczony, to jeszcze nie wszystko... Zmniejszą się wydatki, lecz dochody nie wzrosną...
— Nic, ale to nic nie rozumiem — wtrąciła zirytowana pani Latter.
— Szkoda! szkoda!... — szepnął.
Oparł głowę na ręku i zasłonił oczy. Zdawało mu się, że pokój krąży... To jest — nie krąży, ale waha się w lewo i w prawo. Ale właśnie to odkrycie spotęgowało w nim odwagę i szczerość.
— Proszę pani — rzekł, patrząc na nią — pojmuję delikatność pani... Rozumiem, że kobieta szlachetna nie może odpowiadać na pewne pytania, osobliwie, gdy są postawione