W kilka dni później, w południe, pan Kazimierz, ubrany jak do podróży, był na pożegnaniu u matki. Czuli oboje, że między nimi istnieje przymus, są niezadane pytania i niewymówione zdania.
Było to naturalne, gdyż pan Kazimierz z niepokojem czekał na pieniądze, a pani Latter miała nieokreślone wątpliwości co do sposobu użycia ich przez syna. Już mu nie ufała.
— Więc dzisiaj jedziesz — zapytała, nie patrząc mu w oczy.
— Za godzinę — odparł. — Dziś jedziemy z młodym Goldwaserem do niego na wieś, a stamtąd do Berlina. Ich folwark, Złote Wody, leży o parę wiorst od stacji.
Pani Latter przysłuchiwała się nietyle temu, co syn mówił, ile — jak on mówił. W podobny sposób mechanik przysłuchuje się warczeniu machiny, ażeby poznać, czy się w niej co nie zepsuło.
— Z Goldwaserem?... — powtórzyła, budząc się z zamyślenia. — Miałeś przecie jechać z hrabią Tuczyńskim... Skąd znowu ten Goldwaser?...
Pana Kazimierza zirytowało pytanie, lecz hamował się.
— Mateczka bada mnie, jakgdyby mi niedowierzała — mówił. — Z Tuczyńskim spotkamy się w Berlinie, a z Goldwaserem jadę, ponieważ zależy mi na nim. Przedewszystkiem u jego ojca kupię przekaz, boć z taką gotówką bałbym się podróżować.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.
XXIII.
ZNOWU POŻEGNANIE.