Nagle stała się rzecz nieoczekiwana. Stojący niedaleko pieca jegomość, którego Zgierski nazywał mecenasem, odezwał się:
— Za pozwoleniem!... Teraz ja wtrącę słówko, ponieważ chodzi o sprawę, którą mam w rękach...
Obecni odwrócili się.
— Z tego, co mówiła szanowna pani — ciągnął adwokat, kiwając głową w stronę panny Howard — jedno jest faktem: że mąż pani Latter w tych dniach był w Warszawie. Ale nie jest prawdą, ażeby kiedykolwiek wyzyskiwał panią Latter, albo — ażeby siedział w więzieniu. Pan Eugenjusz Arnold Latter był majorem wojsk północno-amerykańskich, bierze obecnie emeryturę, podróżuje po Europie jako ajent fabryki machin i, o ile mogę sądzić, jest wielce przyzwoitym człowiekiem.
— W każdym razie jest mąż... Gdzie on jest?... — zawołał Mielnicki, chwytając zkolei adwokata za ręce. — Gadaj, poco on tu przyjechał?...
Adwokat skrzywił się, lecz odprowadziwszy Mielnickiego w głąb pokoju, zaczął coś szeptać.
— Jak?... — spytał szlachcic. — Aha! No?...
Adwokat znowu szeptał.
— Ależ niech podpisze!... Jednej chwili niech podpisze...
Nowa serja szeptów.
— E, co tam obrażona!... — odparł Mielnicki. — Pogniewa się, a potem podpisze.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/278
Ta strona została uwierzytelniona.
XXXI.
PAN ZGIERSKI ZADOWOLONY.