ją szlachetną dziewczyną; pan Miętlewicz uważał ją za bóstwo, u którego nóg powinien cały świat leżeć. Ale pani rejentowa, pani podsędkowa i ich towarzyszki miały o Madzi cokolwiek odmienne zdanie, które pan aptekarz, ważąc proszki, lub korkując flaszeczki, formułował w ten sposób:
— A co, nie mówiłem, że pannie Brzeskiej na złe wyjdzie przyjaźń z wędrownymi aktorami?... Dopóki chodziło o mizdrzenie się, strojenie, urządzanie koncertów, panna Magdalena brylowała w Iksinowie. Ale kiedy przyszło do sakramentu... prr!... nie mogę... To panie tak z naszemi emancypantkami: zaczyna się od teorji, a potem... prr!...
Przy jednem z takich opowiadań, pani rejentowa, skromnie spuszczając oczy, odezwała się:
— Ależ złośliwy z pana!... Któż-bo słyszał mówić takie rzeczy o... panienkach?
Aptekarz zdziwił się, gdyż jakkolwiek chciał uchodzić za piekielnie złośliwego i pesymistę, niemniej — swoje opinje o postępowaniu Madzi opierał na sądach pani rejentowej.
Drobny ten wypadek ochłodził przyjazne stosunki między czcigodnemi domami państwa rejentów i aptekarzów. Aptekarz nagle przestał interesować się Madzią, ale zato począł rozwodzić się nad małomiasteczkowemi intrygami.
— Ho, ho! — mówił do żony. — Chciały baby zrobić ze mnie miech do rozdmuchiwania plotek... Ale musi rano wstać, kto myśli, że wyprowadzi mnie w pole... Nie z takimi ja grałem!...
Przez te ciężkie dnie Madzia prawie nie ukazywała się na ulicy: od rana do późnej nocy przeglądała elementarne książki i swoje kajety z niższych klas, sposobiąc się na kierowniczkę pensji w Iksinowie. Doktór Brzeski z niezamąconym spokojem odwiedzał albo przyjmował chorych, a doktorowa trochę pożółkła i może płakiwała po nocach, ale Madzi nie robiła wymówek. Obie z córką ledwie po kilka zdań wymieniały
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.