Tymczasem Madzia, kiedy Solscy opuścili ją, naprzód — schwyciła się rękoma za głowę, a potem zaczęła oglądać swój apartament ze wzrastającą ciekawością.
„Pokój do pracy — myślała — co za biureczko... jakie książki... Szekspir, Dante, Chateaubriand?... Sypialnia... nie wiem, czy potrafię spać na tak ogromnem łóżku?...“
Był i bujający się fotel (jak w gabinecie pani Korkowiczowej) naprzeciw kominka. Madzia usiadła, zakołysała się parę razy, co jej wcale nie wydało się przyjemnem, i znowu zaczęła rozmyślać.
„Jeżeli tutaj nie zwarjuję, to już nie wiem, co zrobię! Jestem jak chłop, którego przemieniono na księcia... Jabym jednak nie śmiała przerzucać ludźmi — z pokoju guwernantki do salonu wielkiej damy; ale panom to uchodzi... Nawet nie wiem, czy wypada mi od nich przyjąć szkołę przy fabryce?... Zresztą, może się jeszcze zmienić kaprys... Ach, mają pieniądze i sami nie wiedzą, co z niemi robić!...“
Madzię ogarniał coraz większy niepokój. Nie mogła wyobrazić sobie, że jej stosunki z Korkowiczami już są zerwane, a bała się myśleć: co o niej powiedzą? Wzięto ją jak obraz, jak sprzęt i przewieziono do innego mieszkania... Piękna rola!...
Wnet jednak przypomniała sobie niekłamane objawy życzliwości ze strony Solskich. Obrazili się za nią na państwa Korkowiczów i odebrali ją, zupełnie jakgdyby była ich siostrą... Takich rzeczy niepodobna nie ocenić, i Madzia oceniła je.
— Boże... Boże — szepnęła — jaka ja jestem niewdzięcznica!... Przecież oni zrobili mi łaskę...
„A może właśnie tu dopiero zaczną się moje obowiązki?... — myślała. — Ada nie jest szczęśliwa, i może mnie Bóg przysłał...“
— Akurat!... — szepnęła. — Miałby się też Pan Bóg kim posługiwać...
„A jeżeli?... A może uda mi się namówić Helenę, ażeby
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.