Od kilku dni Ada Solska spostrzegła w bracie niepokój.
Czytał i załatwiał majątkowe interesa, ale — nie miał apetytu, przesiadywał w nocy, unikał Madzi, albo rozmawiał z nią krótko i oschle. Niekiedy wpadał do pokoju siostry i chodził, milcząc, jak człowiek, który chce zwierzyć się z czemś, ale nie ma odwagi.
Pewnego południa, kiedy Solski, o zwykłej porze, nie przyszedł do siostry, Ada, wziąwszy kłębek włóczki i szydełko, udała się do gabinetu brata. Pan Stefan chodził, bardziej rozgorączkowany niż zwykle. Ada siadła na skórzanej sofie i rozwinąwszy włóczkę, zaczęła robić szalik dla ciotki, w czem zresztą nie okazywała wielkiej biegłości. Cezar powitał ją skokami i machaniem ogona; widząc jednak, że pani nie zajmuje się nim, legł na tygrysiej skórze i zasnął.
Przez otwarte okna wpadały potoki słoneczne, dzieląc gabinet na ciemne i jaskrawe pasy. Ile razy Solski, chodząc, ukazał się w oświetleniu, Ada widziała, że ma mizerną twarz i podsiniałe oczy; gdy wszedł w cień, wydawał się szary.
— Dobrze, żeś przyszła — odezwał się pan Stefan.
— Uważam to — odparła Ada, nie odwracając oczu od roboty.
— Domyślasz się, o czem chcę z tobą mówić? — spytał.
— Nawet nie potrzebuję domyślać się. Widziałam to samo w roku zeszłym, we Włoszech...
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/046
Ta strona została uwierzytelniona.
V.
ZNOWU ECHO PRZESZŁOŚCI.