o ścianę, wybiec na ulicę, krzyczeć... Wściekłość uderzała mu na mózg.
Ten Norski... blagier... i karciarz zabierał mu i siostrę, i Madzię!...
Po gwałtownym wybuchu równie nagle ogarnął pana Stefana spokój.
— Zdaje się, że temu kawalerowi strzelę kiedyś w łeb — rzekł do siebie.
Nad wieczorem zebrała się sesja techników i plenipotentów poto tylko, ażeby zaznaczyć, że budowa cukrowni idzie dobrze. Na murach lada dzień trzeba stawiać dachy; kotły i machiny już odpłynęły z Gdańska do Warszawy; koła wodne są gotowe i nie było nieprzewidzianych wydatków.
Solski słuchał roztargniony, a gdy członkowie sesji zaczęli rozchodzić się, dał znak Zgierskiemu, ażeby został.
Pulchny człowieczek uśmiechnął się, zgadując, że będzie miał poufną konferencję. A jako dyplomata, począł zastanawiać się, o co może być zapytany. O pannę Helenę Norską?... O Madzię?... Może o sprzedaż cukrowni?... Może o to, co w mieście mówią o Solskim?... Może o to, co mówią o przyczynach wyprowadzenia się Madzi z ich domu?... A może też o to, co publiczność sądzi o pannie Adzie Solskiej, która niedawno była emancypantką, potem została spirytystką, a dzisiaj jest mizantropką i nie pokazuje się nikomu?...
Solski usiadł na fotelu i podsunął gościowi pudełko z cygarami. Pan Zgierski wziął jedno, ugniótł w palcach, obciął, a z pod oka wciąż patrzył na drzwi. Drżało w nim serce na myśl, że mogą przynieść cudowne wino Solskich, które pan Zgierski nadzwyczajnie lubił i — bał się go. Lubił, gdyż było dobre, a bał się, gdyż bardzo rozwiązywało mu język, nawet za bardzo.
Gdy tak wahał się między nadzieją i trwogą, Solski zapytał:
— Cóż nowego?...
Zgierskiemu czarne oczki zmniejszyły się do rozmiaru
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.