Znowu po kilku dniach, do mieszkania pani Krzeszowskiej, zgłosiło się dwu żydków, zapytując, czy pan baron jest w domu?... Pani baronowa zamiast wpaść na nich z krzykiem, jak to zwykle robiła, kazała im bardzo spokojnym tonem wyjść za drzwi. Potem, zawoławszy Kacpra, rzekła mu:
— Zdaje mi się, kochany Kacprze, że nasz biedny pan sprowadzi się do nas dziś albo jutro. Trzeba położyć sukno na schodach, od drugiego piętra. Tylko uważaj, moje dziecko, ażeby nie pokradli prętów... I sukno trzeba cokilka dni trzepać.
Od tej chwili już nie wymyślała Maryannie, nie pisywała listów, nie dręczyła stróża... Tylko po całych dniach, z rękoma założonemi na piersi, chodziła po swem rozległem mieszkaniu, blada, cicha, zirytowana.
Na turkot dorożki zatrzymującej się przed domem, biegła do okna; na odgłos dzwonka rzucała się do progu i zpoza przymkniętych drzwi salonu, nasłuchiwała, kto rozmawia z Maryanną.
Po paru dniach takiego trybu życia, zrobiła się jeszcze bledszą i jeszcze bardziej rozdrażnioną. Biegała coraz prędzej, po coraz mniejszej przestrzeni, często upadała na krzesło lub fotel z biciem serca, a nareszcie położyła się do łóżka.
— Każ zdjąć sukno ze schodów — rzekła do
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.