ziewać. Gdym jednak umilkł, przekonałem się ze strachem, że sam jestem pełen wątpliwości.
Drugiego dnia, dojeżdżając do domu, spotkałem w drodze siostrę Zosię, która wybiegła naprzeciw mnie. Zaraz doniosłem jej, że już jestem w drugiej klasie, i że mój przyjaciel Józio umarł, bo go przejechali. Ona zaś powiedziała, że tęskniła za mną, że jej kura ma dziesięć kurcząt, że do pani hrabiny po dwa razy na tydzień przyjeżdża z wizytą jakiś pan, że mają guwernantkę, która kocha pisarza, i że nieboszczyk Józio nic ją — niby Zosię — nie obchodzi, ponieważ był garbaty. Ale swoją drogą żałuje go.
Mówiąc to, udawała dużą pannę.
Ojca zobaczyłem w południe. Przywitał się ze mną bardzo serdecznie i powiedział, że na wakacje da mi konia i pozwoli strzelać z wielkiego pistoletu. A potem dodał:
— Pójdźże zaraz do pałacu i przywitaj się z panią hrabiną, chociaż...
W tem miejscu machnął ręką.
— Cóż się stało, proszę ojca?... — spytałem, jak dorosły człowiek, i ażem się zląkł swojej odwagi.
Nadspodziewanie, ojciec odpowiedział bez gniewu, z odcieniem goryczy:
— Ona już teraz nie potrzebuje starego plenipotenta. Niedługo będzie tu nowy pan, a ten i sam potrafi...
Przerwał, i odwróciwszy się, mruknął przez zęby:
— Przegrać w karty majątek...
Zacząłem domyślać się, że przez czas mojej nieobecności zaszły tu wielkie zmiany. Swoją drogą poszedłem na przywitanie do dziedziczki. Przyjęła mnie łaskawie, a ja dostrzegłem, że jej smutne oczy mają dziś całkiem inny wyraz.
Wracając, spotkałem na dziedzińcu ojca i powiedziałem, że pani hrabina jest taka wesoła jak nigdy. Kręci się, klaszcze w ręce, zupełnie jak jej pokojówki.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.