Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/229

Ta strona została przepisana.

— Przynajmniéj będziesz miał głowę zakrytą przed świeżém powietrzem, którego tak się obawiasz — mówił gospodarz z uśmiechem, przywiązując kaptur na głowie pana Brouczka, który w duchu wrzał cały ze złości.
— Oho, a zapomnieliśmy całkiem o obuwiu! — zawołał jeszcze Domszyk, obejrzawszy od stóp do głowy ubranego gościa.
— Właśnie chciałem Gertrudę posłać do szewca, aby mi but zaszył — odparł Brouczek, wskazując rozdarty kamasz.
Domszyk zauważył, że naprawa ledwie mogłaby dziś być uskutecznioną, témbardziéj, że rzemieślnicy obecnie chętniéj broni, niż swoich narzędzi się chwytają. Tu przyszło mu na myśl, że w komórce ma także i buty, otrzymane w spadku, któreby się mogły przydać dla Brouczka.
Nasz bohater pogardliwie spojrzał na obuwie, wydobyte ze schowanka przez Domszyka. Były bowiem niepomiernie śpiczaste i, jak i spodnie, dwojakiego koloru: zielony but przy nogawicy czerwonéj, zaś czerwony przy zielonéj.
Staroczech powiedział:
— „Wszystko, co wygodne, jest dobre,“ mówi stare przysłowie. Nie zważaj, że trochę przestarzałe. Dawniéj noszono z takiemi długiemi nosami ze względu na modę, a nawet słyszałem, że raz przed laty na grodzie kosztalskim w Litomierzyckiém rycerzowi i jego żonie piorun palnął w końce butów i obciął im długie nosy.