Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/130

Ta strona została przepisana.

czynały się ćwiczenia. Z łokciami przy boku, z zębami zaciśniętymi, oddział zaczynał maszerować — na lewo, na prawo, na lewo, na prawo. I wszyscy wielcy i mali, dorodni i słabi, ci, którzy mieli na sobie mundury, pamiętające teatr Ambigu, i ci, którzy byli obwinięci szerokimi, niebieskimi pasami, nadającymi im wygląd dzieci z chóru — wszyscy chodziliśmy, krążyliśmy dokoła naszego niewielkiego placu, pełni zapału i przekonania.
Wszystko to byłoby bardzo śmiesznem, bez tego głębokiego basu, jakim się odzywały działa, bez tego nieustannego akompaniamentu, który ułatwiał i zaokrąglał nasze manewry, uzupełniał lichą komendę, łagodził niezgrabność, niezręczność, i w tym wielkim melodramacie oblężonego Paryża odgrywał rolę muzyki na scenie, używanej w teatrze dla dodania patetyczności pewnej sytuacyi.
Najpiękniejsze było wejście nasze na wały. Widzę siebie jeszcze w ten poranek mglisty, kiedy z dumą przechodzę przed kolumną lipcową i salutuję ją po wojskowemu.
— Prezentuj broń!
I te długie ulice w Charonne, przepełnione ludem, ślizkie, po których tak trudno było maszerować, i ten bęben, który za zbliżeniem się do bastionów wzywał do ataku:
— Rran! rran!...
Zdaje mi się, że tam jestem jeszcze... Wszystko to było takie porywające, ten obwód Paryża, te wzgórza zielone, poryte działami, ożywione rozbitymi namiotami, ten dym biwaków i te sylwetki zdrobniałe, ukazujące się het wysoko ponad nagromadzonymi tornistrami, błotem, kepi i ostrzami bagnetów.