Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/138

Ta strona została przepisana.

wypijaliśmy szklankę kirszu w ogromnej kuchni hotelowej, gdzie już od wczesnego ranka palił się ogień z trzaskaniem gałązek, co pobudza do marzenia o mgłach i wilgotnych od deszczu szybach. Potem w drogę! Z początku było to dość trudnem. O tej godzinie czuje się jeszcze całe zmęczenie dnia poprzedniego. W powietrzu i w oczach taka senność. Ale powoli zimna rosa znika, mgła ulatnia się ku słońcu. Idzie się i idzie naprzód... Kiedy upał stawał się zbyt uciążliwym, zatrzymywaliśmy się na śniadanie w pobliżu jakiegoś źródła lub strumyka i zasypialiśmy potem na trawie przy szmerze wody płynącej, ażeby się zbudzić od brzęku skrzydeł dużego bąka, który muska, wirując jak kula. Kiedy upał spadł trochę, udawaliśmy się w dalszą drogę. W krótce słońce zniżało się i w miarę tego droga wydawała się krótszą. Szukaliśmy jakiegoś przytułku, schronienia i zmordowani układaliśmy się do snu na łóżku w oberży, albo gdzieś w otwartej stodole, albo pod stertą pod gołem niebem, wśród szczebiotu ptasząt, brzęku owadów pod liśćmi, lekkich podskoków, cichych polotów, wśród wszystkich tych szmerów nocnych, które po wielkiem znużeniu wydają się początkiem marzeń sennych.
Jak się nazywały te wszystkie wioski, które spotykaliśmy rozrzucone przy drogach, nie przypominam sobie teraz, ale wszystkie one tak są do siebie podobne, szczególniej nad górnym Renem, że przeszedłszy ich tyle i w różnych porach, zdaje mi się, jakobym widział tylko jedną; szeroka ulica, małe okienka w ołowianych ramach obrośnięte chmielem i różami, drzwi poroztwierane, w których starzy stali oparci, paląc fajki, albo wychylały się kobiety, ażeby zwołać dzieci z drogi... Kiedy przechodziliśmy rano, wszystko spało. Słychać było tylko szelest