Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/81

Ta strona została przepisana.

Nazajutrz Chrystyan, obudziwszy się z ciężkiego snu, pełnego jakichś widziadeł i strachu bez przyczyny, znalazł się w swoim dawnym, dziecinnym pokoju.
Przez małe szybki okien w ołowianych ramach, zasłonięte kwitnącym chmielem, czuć, że gorące słońce jest już wysoko. Na dole słychać uderzenia młotów po kowadle...
Matka siedzi u jego wezgłowia, nie opuszczała go przez całą noc, tak się bała gniewu męża. Stary także nie spał wcale. Do rana chodził po domu, płakał, wzdychał, otwierał i zamykał szafy, a teraz wchodzi właśnie do pokoju syna z miną poważną, ubrany jak do podróży w długich butach, w kapeluszu z szerokiemi skrzydłami, z potężnym góralskim kijem, okutym na końcu w ręku. Idzie prosto do łóżka:
— No, dalej, wstawaj!...
Syn, zdetonowany trochę, chce wziąć swój mundur żuawa.
— Nie, nie ruszaj tego — mówi ojciec surowo.
— Ależ mój przyjacielu — odezwała się nieśmiało matka — on nie ma nic innego.
— Daj mu moje ubranie, ja go już nie potrzebuję.
Przez czas, gdy syn się ubiera, ojciec Lory składa starannie mundur, małą kamizelkę, szerokie spodnie, poczem, zrobiwszy pakunek, zawiesza sobie na szyi mały, blaszany futerał, w którym mieści się marszruta.
— Teraz zejdźmy na dół — powiada, i wszyscy troje zeszli w milczeniu do kuźni.
Niech sapie, wszyscy już są przy pracy. Ujrzawszy tę szopę, otwartą naoścież, o której tyle razy myślał tam daleko, żuaw przypomina sobie dzieciństwo, upływające na zabawach w upale słonecznym na ulicy, lub