Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/106

Ta strona została skorygowana.

I, nachylając się ku mniemanemu pijakowi, wstrząsnął go za ramię i dodał:
— No, brachu! otwórz oczy i wstań, leżeć tak to niezdrowo!
Ciało pozostało nieruchome.
Posługacz nachylił się jeszcze więcej i, po krótkich oględzinach, wykrzyknął:
— O! do pioruna! to nie urżnięty, ale umarły!
— Umarły!... a kto umarł? — zapytał nagle czyjś głos.
Posługacz, podniósłszy głowę, znalazł się naprzeciw dwóch strażników miejskich, odbywających patrol.
— O! ten człowiek — rzekł — patrzcie.
Strażnicy nachylili się też nad ciałem.
— W istocie — rzekł jeden z nich, po upływie sekundy — nie daje ani znaku życia, a na bruku jak gdyby krew...
— Tak, na to patrzy — odparł drugi strażnik.
— W takim razie byłoby to morderstwo.
Drzwi od sklepu kupca win, przed którymi znajdowali się ci ludzie, w tej chwili otworzyły się, i na progu ukazał się właściciel z latarką.
— Co się stało? — zapytał.
— Przysuń no, panie Karolu, swą latarkę — rzekł jeden z posługaczy — to zaraz zobaczymy, czy ten biedak został zamordowany.
Kupiec więc zbliżył się i skierował promień latarki na twarz umarłego.
Obaj posługacze wydali okrzyk zdziwienia i przerażenia.
— Znacie go? — zapytał żywo strażnik miejski.
— Czy go znamy!... ba, i jak jeszcze. Wszyscy go znają w tej dzielnicy... taki dobry człowiek! To doktór Reynier.