Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/133

Ta strona została skorygowana.

— W nocy z poniedziałku na wtorek.
— Za tym we wtorek czekać na pana będę o godzinie jedenastej ze śniadaniem. Nie spóźnij się pan.
— O, nie.
— Jakże mi czas wydawać się będzie długim! Ale skoro to jest potrzebne...
— Niezbędne!
— Czy wrócisz pan na śniadanie ze mną po wyjściu z cmentarza?
— Nie, natychmiast będę musiał jechać?
— Ależ nie możesz, mój przyjacielu, jechać bez pieniędzy.
— Mam je...
— Może nie dosyć... Chcę, ażebyś pan jechał pierwszą klasą, ażebyś pan mieszkał w najlepszym hotelu, ażebyś miał wygody najlepsze... Przede wszystkim zwrócę panu, coś pan dla mnie wydał.
— Nic pilnego.
— I owszem, to bardzo pilne... Chodź ze mną.
— I, biorąc Prospera za rękę, pociągnęła go do swego pokoju.
Tu podbiegła do biurka, otworzyła je, wyjęła banknot tysiącfrankowy, który złożyła we czworo i wsunęła, jak poprzednio w przeddzień, do ręki komiwojażera.
Ta niecna istota, która się targowała o mszę za duszę męża, której dla nieboszczyka wydawał się dostatecznym pogrzeb ostatniej klasy, gotowa była pieniądze wyrzucać oknem, gdy chodziło o Prospera!...
Namiętność szalona, jakiej doznawała, zawróciła jej głowę zupełnie.
— Przede wszystkim — dodała — nie żałuj pieniędzy tych. Znajdą się jeszcze inne...
— Prosper wcale się nie sprzeciwiał.
Przycisnął — dla przyzwoitości — końce palców Julii Tordier i wsunął banknot do kieszeni.