Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/17

Ta strona została skorygowana.

— Proszę pani — rzekł, wstając i podając pani Tordier zapisaną ćwiartkę papieru. — Liczę bardzo na to lekarstwo. — Jest ono bardzo energiczne, a jeśli nie przeciwdziała postępu choroby, to wszystko stracone. Lekarstwo winno być dawane jak najpunktualniej. Dwie łyżeczki dziś w wieczór o piątej. Dwie łyżeczki o ósmej i dwie ostatnie o jedenastej... Zrozumiała mnie, pani?
— Doskonale.
Doktór ciągnął dalej:
— Niech się pani nie przestrasza... gdy po ostatnich dwóch łyżeczkach nastąpi kryzys, prawdopodobnie ostry. Od tego kryzysu zależy wyzdrowienie zupełne... Gdyby ten kryzys nie objawił się, gdyby się nie wywiązała gwałtowna gorączka, połączona z majaczeniem, należy po mnie przysłać natychmiast... Słyszy pani, natychmiast... Od tego zawisło życie męża pani...
— Tak, słyszę, doktorze, i rozumiem...
— Dieta przez dziś ma być najzupełniejsza... Jutro zobaczymy... Niech pani zaraz pośle do apteki moją receptę.
— Dobrze, doktorze — powtórzyła garbata.
— Pan Tordier wyraził gorące życzenia zobaczenia córki. Podług mnie, dobrze byłoby, aby pani spełniła to jego życzenia... zwłaszcza, że to bardzo łatwo...
— A! tak pan sądzi! Ależ się pan myli...
Córka moja jest na pensji nie w Paryżu, a ponieważ mąż leży w łóżku, nie mogę jechać przecież po nią...
— A któż pani przeszkadza do posłania służącej...
— Ja sama jestem w domu... Służąca wyjechała wczoraj wieczorem do Paryża, na pogrzeb matki...
— A! zresztą, to jest rzecz pani... To rachunek pani z własnym sumieniem... tu doktór może tylko radzić, a nie rozkazywać... Do widzenia... będę jutro...
Doktór wziął kapelusz i ukłonił się garbusce, która go odprowadziła do drzwi, po czym je zamknęła za nim.