Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/176

Ta strona została skorygowana.

— Czegóż pan chce? — zapytała Julia Tordier, padając na krzesło, ze skroniami, zroszonymi potem.
— Chcę, ażebyś pani odzyskała zimną krew i posłuchała mnie uważnie.
— Słucham.
— Ja tylko jedno wiem, że mordercą doktora Reynier, jest pani i posiadam dowód na to przekonywujący. Ale pozostanę niemym, jeżeli będę miał jaki interes w tym, ażeby nic nie mówić... Kupi pani moje milczenie, a milczeć będę.
— Gotowa jestem, oznacz pan cenę.
— Bądź pani spokojną... ja będę rozsądny... Pani ma postronek na szyi... ja nie zechcę jednak panią udusić... Mnie wystarczy mały akcik sprzedaży zakładu pani przy ulicy Verrerie razem z placami.
— Będziesz pan miał ten akt... Ale może pan nie wie, że mam tam dyrektora, zainteresowanego w przedsiębiorstwie.
— Owszem, wiem. Dostaje dziesięć procent zysku... Wiedziałem o tym. Wypłaci mu pani jednoroczne odszkodowanie za to, co mu pozostawałoby jeszcze do otrzymania, przed upływem jego kontraktu.
— Więc musiałabym mu wypłacić piętnaście tysięcy franków — rzekła Garbuska głosem jękliwym.
— Zapłaci pani.
— Niech i tak będzie. Co po tym?
— Koszt aktu pani przyjmuje na siebie.
— Dalej?
— Ponieważ nie posiadam ani grosza na kapitał obrotowy, da mi pani dziesięć tysięcy franków.
— Dziesięć tysięcy franków!... — zawołała Garbuska.
— Nie więcej. Widzi pani, jak moje żądania są skromne.
— Panu, dziesięć tysięcy! dyrektorowi piętnaście!