Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/206

Ta strona została skorygowana.

— Wszak mnie troszkę kochasz, Prosperze? — rzekła miodowym głosem, podnosząc na młodzieńca źrenice błyszczące, jak u kota.
— Niepodobna, ażeby pani wątpiła o moim uczuciu — odparł Prosper. — Wątpić o tym byłoby źle, kochana pani.
— O! nie nazywaj mnie, kochaną panią! — zawołała Garbuska.
— A jak mam panią nazywać?
— Julią... Po prostu Julią.
— To nie byłoby przyzwoicie.
— A co mnie obchodzi przyzwoitość?... Mnie na tym zależy, ażebyś do mnie nie mówił, jak do jakiej obcej... My jesteśmy przecież przyjaciółmi... Więcej niż przyjaciółmi...
— Bez wątpienia... Ale...
— Nie ma żadnego ale! — przerwała Garbuska. — Między nami wszystko odtąd powinno być wspólne... Od dziś nie rozłączymy się wcale... Mieszkanie moje będzie twoje.
Teraz Prosper uważał za stanowcze przerwać.
— O! co to, to nie! — rzekł żywo.
— Jakto, nie? — powtórzyła Julia zdziwiona. — Nie chcesz mieszkać tutaj?
— Stanowczo!
— O!
Garbuska wykrzyknęła to głosem syczącym, a spojrzenie jej przybrało wyraz dziki, co nie uszło uwadze Prospera.
Kotka zakochana stawała się tygrysicą.
— A! — pomyślał piękny młodzieniec — bitwa będzie ciężka!
Ale dawny dependent notariusza dobre mu dał nauki, rolę umiał też swoją dobrze, i dlatego wcale się nie zaniepokoił.
— Kochana pani — rzekł Prosper, jakby powziąwszy