Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/227

Ta strona została skorygowana.

Wtedy młode dziewczę uśmiechało się doń wymownie, a spojrzenia jej jakby mówiły:
— Cierpliwości! cierpliwości! Wiem dobrze, o czym pan myślisz... Wiem dobrze, na co pan czekasz, za chwilę pomówię z panem o niej!
Lucjan zrozumiał tę mowę niemą! Czuł, że mu serce bije gwałtownie.
Marta tego dnia była w całym zebraniu najważniejszą osobą, zebranie to bowiem miało, na celu zaspokojenie jej zachcianki.
Ponieważ zaś pilno jej było położyć kres niecierpliwości Lucjana, niecierpliwości, którą podzielała zresztą, ona pierwsza zaproponowała wstanie od stołu, nie żądając tego w sposób formalny, ale zawoławszy figlarnie:
— Czy nie byłby już czas, na zajęcie się trochę moim Pałacem wróżek?
Wszyscy zaraz wstali.
Dziewczę ciągnęło dalej:
— Pan Lucjan będzie łaskaw mnie posłuchać uważnie! Muszę mu wytłómaczyć mnóstwo rzeczy, których sama dobrze nie rozumiem, ale to, co mu się wyda nie bardzo jasnym sam odgadnie, a w razie potrzeby sam obmyśli! Zatem będziemy sobie razem pomagali w pracy słowem i ołówkiem, ja będę opowiadała, pan będzie rysował a państwo wybierzecie tymczasem miejsce na ten pałacyk... Państwo więc do parku, a my do salonu...
Po czym dodała:
— Panie Gobert, gdzie są pańskie przybory artystyczne?...
— W salonie, proszę pani.
— To pójdź pan. Razem je odnajdziemy.
I panna de Roncerny, rzuciwszy bardzo miłe spojrzenie Gastonowi de Beuil, którego gorący zachwyt wzmagał się z każdą godziną, opuściła pokój jadalny, razem z Lucjanem.