Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/233

Ta strona została skorygowana.

— Co pani mówi? — zawołał Lucjan ze zgrozy. — Czyżby jej życie było w niebezpieczeństwie?
— Gdyby Helenka choć na chwilę przypuszczać mogła, że pan o niej zapominasz, umarłaby z tego, tak mi powiedziała, a nie były to wcale czcze słowa! Pozwól mi pan działać, licz na mnie, a teraz pomówimy o mych projektach... Trzeba dowieść rodzicom, narzeczonemu i panu Soly, żeśmy pracowali poważnie i żeśmy coś wykonali.
— Jestem na pani rozkazy... Niech pani raczy mi wyłuszczyć swe myśli... ja postaram się je wytłómaczyć, raczej utrwalić ołówkiem i akwarelą...
Lucjan, mówiąc to, usiadł przy stoliku, na którym leżały farby i pędzle, położył karton na kolanach i wziął ołówek.
— Mam panu wyłuszczyć swoje myśli — powtórzyła Marta ze śmiechem — nie będzie to tak łatwo, bo te myśli są trochę pomieszane, ale pan powinieneś je rozplątać...
— Uczynię, co tylko będę mógł.
— Najprzód pragnę, ażeby mój pałacyk był otoczony rowami z bieżącą wodą, gdzie muszą być także duże karpie jak w Chenomeaux i ryby czerwone jak w basenach Tuileryjlskich... Wchodzić się będzie przez most zwodzony...
— Czy będzie można łatwo sprowadzić wodę do parku? — zapytał Lucjan.
— O ile wiem, jest źródło w pobliżu... Zresztą i rzeka Marna niedaleko...
— Bardzo dobrze. Czekam dalszego ciągu...
— Dalszego ciągu, oto jest.
I Marta zaczęła mówić, rozwijając plan, powstały w jej wyobraźni, i opisując szczegóły dekoracyj pałacyku.
W miarę, jak dziewczę mówiło, Lucjan rysował.
Ołówek jego biegł po papierze ze zdumiewającą szybkością.