Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/249

Ta strona została skorygowana.

Lucjan, wiedząc o wyjeździe panny de Roncerny z matką do Paryża, oczekiwał ich powrotu z niecierpliwością i niepokojem, łatwym do zrozumienia.
Pracował, a przynajmniej usiłował pracować w gabinecie urządzonym dla niego, ale co chwila nasłuchiwał, gdyż mu się zdawało, że doń dolatuje turkot powozu, przywożącego hrabinę z córką.
Nareszcie je zobaczył.
Zamiast jednak doznać żywej radości, doświadczył bolesnego ściśnięcia serca, i ogarnęło go ponure przeczucie.
Ze skroniami zwilżonymi potem niepokoju usiadł znów przy stole, i pozostał tak, posępny, zgnębiony, niezdolny posługiwać się ołówkiem lub pędzlem.
Z uchem, nadstawionym ku sieni, czekał na wizytę panny de Roncerny, jak oskarżony czeka na wiadomość o ułaskawieniu lub skazaniu.
Nareszcie dał się słyszeć odgłos lekkich kroków, któremu towarzyszył szelest sukni jedwabnej.
Potem drzwi od pracowni otworzyły się raptownie.
Marta weszła.
Od pierwszego spojrzenia, rzuconego na zmienioną twarz dziewczęcia, Lucjan zrozumiał już, jak dalece były uzasadnione jego przeczucia.
Wydał głuchy jęk.
Panna de Roncerny zbliżyła się doń, milcząca.
— Wszak nie udało się pani? — wyjąkał, ze zgnębieniem zupełnym.
Marta, głosem zdławionym, prawie niewyraźnym, odpowiedziała:
— Tak, nie udało się.
— Helena nie przybędzie?
— Nie...
— Przypomina sobie pani, że kiedy mi pani ręczyła