Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/28

Ta strona została skorygowana.

Otóż ja, mój druhu, czekam cierpliwie takiej sposobności, i coś mi mówi, że prędzej czy później przesunie się ona koło mej ręki... Tego dnia, czy trzeba będzie pójść przez błoto, ogień lub krew, złapię fortunę za warkocz i trzymać będę tak mocno, że mi już nie ucieknie.
Gdy to wymawiał, Józef Włosko ów wygłodzony chudeusz, głos jego brzmiał głucho, a twarz przybierała wyraz przestraszający, w źrenicach jaśniały dzikością błyskawice.
Znać było po nim, że nie cofnie się przed niczym, że fortuny zdolny jest szukać w błocie lub we krwi.
Prosper, który kazał przynieść drugą butelkę wina, nalał kieliszki i odparł:
— Dobrze mówiłeś!... I ja jestem twojego zdania, mój przyjacielu... Nigdy nie trzeba przepuścić sposobności do zrobienia majątku, za jakąkolwiekbądź cenę.
— Tak to mówisz! — rzekł Józef Włosko, wychylając kieliszek. — A tobie skoro się nadarzyła i puściłeś ją kantem!...
— Ja? — wykrzyknął Prosper.
— Tak, ty...
— Nie rozumiem...
— Z innymi tak gadaj, mój drogi... Ale nie z twym Józefem.
— Słowo honoru, nie wiem, o czym chcesz mówić...
— Gdybyś był chciał — podchwycił dawny dependent od notariusza — zamiast wdawać się w komiwojażerstwo, sam byś dzisiaj był pryncypałem... To zależało tylko od ciebie. Byłbyś stał na czele przedsiębiorstwa, przy którym inni mogą się zrujnować, ale ty przy swojej inteligencji byłbyś zrobił pieniądze grube.
— Mówisz o interesie Jakóba Tordier, mojego dawnego pryncypała?
— A, widzisz, że zrozumiałeś...
— Coś ci się marzy, mój przyjacielu.