Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/287

Ta strona została skorygowana.

— A to jak...
— Bo zażądam.
— Zażąda pani! A to ciekawe!
— Zobaczy pan, że zrobię to.
— Doprawdy?
— Jestem tego pewna!
— Zapomina, kochana pani, że to ja ciebie mam w ręku i że to ty jesteś na mojej łasce, że z nas dwojga jedno tylko ma prawo rozkazywać i to ja mianowicie! Dowiodłem tego, pani, stawiając moje warunki.
— Uczynił to pan i byłam panu posłuszną, teraz kolej na mnie warunki stawiać i to pan będzie teraz posłuszny.
— Doprawdy, zapytuje się, czyś pani nie zwariowała? — wyrzekł Włosko z uśmiechem drwiącym.
— I ja siebie pytałam, gdyś pan po raz pierwszy do mnie przyszedł, czyś pan nie zwariował... Kilka wyrazów pańskich wystarczyło, aby mi dowieść, że tak nie jest.
— Jakże pani może mi tego dowieść?
— Taki mój zamiar... i dość będzie tylko odwołać się do pańskiej pamięci.
— Bardzo dobrze... czekam.
— Zna pan kodeks?
— Zapewne tak dobrze, jak i jego autorzy....
— To musi pan umieć na pamięć dwa artykuły, których się nauczyłem, aby je zacytować przed panem dosłownie...
— Jakie to artykuły?
— A te:
Tak samo karani będą, jak sprawcy zbrodni i ich pomocnicy, karani będą tak samo jak wspólnicy zbrodni i ci którzy wiedząc o niej, nie donieśli.
Dawny dependent mimowolnie pobladł.
— Tak, artykuły te są mi znane, jak i inne — rzekł. — Ale nie umiem sobie wytłumaczyć, jak pani może je zastosować, bo nie mogłaby pani mnie skarżyć, nie oddająi