Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/297

Ta strona została skorygowana.

mniej z widzenia — wyjąkał. — Miałem nadzieję, że będzie mi mógł pan powiedzieć, czy urosła i czy jej biedne ciało rozrosło się z wiekiem.
— Nic panu nie mogę powiedzieć w tym względzie.
Bertinot ciągnął dalej głosem ponurym:
— Od tak dawna już rozłączony jestem z moją córką i pięć lat muszę jeszcze czekać, ażeby się do niej zbliżyć... Pięć lat! Całą wieczność.
— Może godzina uwolnienia bliższą jest dla pana...
Więzień drgnął znów gwałtownie...
— O! panie... panie... — zawołał — wszak nie mówi mi pan tego bez żadnej podstawy? Dać mi nadzieję daremną cios byłby zbyt okrutny... Czy pan co o tym wie? Na imię nieba! powiedz, co wiesz? co ci wiadomo?
— Wiem, że jesteś pan przez dyrektora zapisany na liście tych więźniów, którzy zasługują na ułaskawienie... i dyrektor spodziewa się, że pana wcześniej uwolni.
— Dałby Bóg — szepnął Bertinot z westchnieniem.
Po czym podchwycił:
— Powiedziałeś mi, panie, że przyszedłeś tu, ażeby pomówić ze mną o córce, i w interesie córki mej.
— Tak.
— Wytłomacz mi pan, proszę cię.
— Będę musiał panu mówić o jej matce.
Więzień skoczył z krzesła, na którym siedział.
Wydał głuchy, przeraźliwy okrzyk, a twarz jego przybrała wyraz straszny.
— O jej matce! — powtórzył głosem zdławionym — o jej matce!
— O Julii Derasme, tak.
— Więc jeszcze żyje ta nędznica?... Bóg nie ukarał jej tak jak mnie?...
— Żyje... — odpowiedział Włosko.